sobota, 20 sierpnia 2011

Dzieciństwo.

    Ostatnio zaobserwowałam zjawisko gangów rowerowych. I zaczęłam tęsknić. Tęsknić za dzieciństwem, za dwu-miesięcznymi wakacjami beztroski u babci. Też kiedyś miałam taki gang. Tylko miałam wtedy parę, parę-naście lat. Nie było dla Nas rzeczy niemożliwych. Mieliśmy własną "bazę" w wielkiej przewróconej po burzy wierzbie, potem w komórce sąsiadów, gdy naszą wierzbę przerobili na deski, a jeszcze później we własnoręcznie robionym szałasie z gałęzi i liści w "dziczy" za działkami, bo z komórki wygonili Nas sąsiedzi. Szałas też długo nie przetrwał. W chwili słabości zrujnował go mój dziadek, gdy się wkurzył, że do tego szałasu biegamy przez jego ogródek i przeskakujemy murek odgradzający dzicz od naszej działki. Nie rozumiał, że to była nasza jedyna droga dojścia do szałasu.

Od tego zdarzenia nie mieliśmy już bazy. Jednak mimo to gang świetnie się trzymał. Graliśmy w grupowego berka na rowerach (była to najważniejsza i najpopularniejsza zabawa gangu), łapaliśmy kunę z komórki sąsiadów (naszej dawnej bazy), namówiliśmy kolegę do żebrania na ulicy żeby uzbierać na lody z PKN, graliśmy w karty na ulicy, organizowaliśmy zawody w rzucie kamieniem do rzeki, uciekaliśmy przed cyganami, a nawet narkomanami z upiornego domu (narkomanów wtedy nieświadomie wymyśliliśmy, ale na prawdę w nich wierzyliśmy:D, natomiast upiornym domem była stara opuszczona składownia węgla, w której chcieliśmy założyć nową bazę, ale zrezygnowaliśmy ze strachu przed narkomanami), wspinaliśmy się na wieżę ciśnieniową na działkach, kradliśmy śliwki z drzewa, skakaliśmy na hulajnodze przez studzienki, jedliśmy oranżadę w proszku, wrzucaliśmy dywan do starej znalezionej studni w dziczy (pojęcia nie mam skąd się wziął ten dywan, ale miał on posłużyć w tej studni jako siedzisko, gdyż był to kolejny pomysł złożenia nowej bazy, nawet udało nam się przekonać jednego kolegę-tego samego co żebrał;P, by tam wszedł i potem dla żartu nie chcieliśmy mu pomóc wyjść, dla Nas było to śmieszne, dla niego były to momenty grozy, mimo iż studnia była płytka, no i jednak bazy tam nie założyliśmy, ale organizowaliśmy tam spotkania gangu, nie wchodząc już do środka), łapaliśmy biedronki i motyle, bawiliśmy się w chowanego, policjantów i złodziei, biegaliśmy w deszczu, jeździliśmy do parku, graliśmy w kapsle, rysowaliśmy kredą po asfalcie, nie było wtedy nudy.

W późniejszych latach nieopodal, po drugiej stronie rzeki, wybudowano wielki basen kryty i Tesco. Wtedy jeszcze o tym nie wiedzieliśmy, ale zaczęła się dla Nas tak jakby nowa era, lecz i tak wciąż Nas było wszędzie pełno. Na basenie tworzyliśmy 6-cio (czasem większe;)) osobowe korki na zjeżdżalni, nurkowaliśmy na głębinach 2m, próbując usiąść na dnie, skakaliśmy do wody w miejscach zakazanych i uciekaliśmy przed ratownikami jak Nas wtedy zauważyli, urządzaliśmy wyścigi w pływaniu. Lecz w Tesco też było wiele atrakcji, raz utknęliśmy tam podczas wielkiej burzy, aż nie było prądu i włączyli awaryjne oświetlenie, ale wcale nie było to dla Nas jakieś straszne przeżycie i nieszczęście. Jeździliśmy rowerami po sklepie, graliśmy w siatkówkę, w nogę, jeździliśmy na deskorolce, biegaliśmy po sklepie jak pomyleńce, ale najbardziej lubiliśmy przebywać w empiku, ile my tam płyt przesłuchaliśmy...kto by to zliczył, i co było dla nas abstrakcją, był tam internet. Niezapomniane były też przejażdżki i wyścigi w koszykach sklepowych na parkingu. Było tego wszystkiego naprawdę sporo. Dopiero z Nami w  wakacje ta ulica tętniła życiem. Nie przeszkadzało nam, że byliśmy brudni poobijani, pogryzieni przez komary, byliśmy szczęśliwi. Największą tragedią wtedy było gdy o 23 babcie usiłowały zgonić nas do domu.

Zaczęła uciekać ta atmosfera, ten klimat, który zawsze był. Niektórzy już nie przyjeżdżali na wakacje, niektórych dziadkowie wyprowadzali się, umierali.... Zostało Nas tylko wąskie grono tych, którzy byli od samego początku do samego końca, którzy niegdyś stworzyli ten gang, tą ekipę. Potem i nawet te więzi uległy zniszczeniu.

Dziś właściwie pozostał mi kontakt tylko z jedną osobą, z tą od której to wszystko się zaczęło. Właściwie oboje byliśmy z jednego rocznika i najstarsi w grupie. A co się stało z resztą? Nie wiem nawet gdzie mieszkają, co studiują, czy pracują, czy lubią budyń, czy zasypiają przy zapalonym świetle, co jedli na obiad, jakie mają hobby, nawet nie wiem czy poznałabym kogoś z nich na ulicy. A wtedy byliśmy jak rodzina, wiedzieliśmy o sobie wszystko. Lecz mimo to, że nasze drogi się rozeszły, zawsze to będą moje najlepsze wspomnienia z dzieciństwa i będę je pamiętać do końca życia.

Nie mam żadnych zdjęć z tamtego okresu, jednak najpiękniejsze obrazy pozostały w mojej pamięci i na każde wspomnienie tych czasów odtwarzają się.




piątek, 19 sierpnia 2011

Operacja Południe.

      Tak mi się przypomniało. Wiele mam zaległych zdjęć, więc trzeba w końcu ruszyć z tym koksem.
A to wydarzenie miało miejsce prawie dokładnie miesiąc temu, 18 lipca.

Słońce zjarało mi wtedy lewą rękę, prawie roztopiłam się z gorąca, buty z czarnych zrobiły mi się całkowicie szare, a nawet prawie białe, zarobiłam kawałkiem ziemi w głowę i prawie szlak mnie trafił przy szukaniu miejsca parkingowego, ale się opłaciło. :)



































 Na ostatnim osoba, dzięki której miałyśmy okazję tam być i robić te zdjęcia. Dziękujemy za zaproszenie. :)

środa, 17 sierpnia 2011

Błatnia.

       11 sierpnia tegoż roku postanowiłyśmy z panną K. odbyć rocznicę. Mam tu na myśli rocznicę zeszłorocznej wędrówki w góry. Nie było to zaplanowane, ale ciekawie złożyło się, że dokładnie rok temu 11 sierpnia, zdobywałyśmy Skrzyczne. W tym roku była to Błatnia. I myślę, że to nie będzie moja ostatnia wędrówka na górskie szczyty w tym sezonie. Jako, że w zeszłym roku byłam kompletnie nie przygotowana, w tym postanowiłam zaopatrzyć się w parę górskich niezbędnych rzeczy, które okazały się naprawdę przydatne.


Tradycyjnie z każdej wyprawy musi znaleźć się choć jedno zdjęcie jakiegoś kota.

 Można powiedzieć, że pokonałyśmy już jakąś tam część, spoglądamy więc za siebie i ku naszemu niedowierzaniu widoki są wręcz wspaniałe.



 Fotografujemy i lecimy dalej, trzeba się spieszyć by wyrobić się w czasie.







Powoli zaczynamy się zastanawiać czy zdążymy wrócić przed zmrokiem, ponoć wędrówki po górach w ciemności nie należą do najprzyjemniejszych. Ale co tam idziemy dalej.




 Światło jak najbardziej sprzyjało fotografowaniu, a widoki jakie nam się ukazały wręcz nas zahipnotyzowały.




 A to takie moje zboczenie zawodowe - fotografowanie różnych dziwnych rzeczy, na co by nikt nie wpadł żeby je sfotografować.



 No i w końcu szczyt! Pamiątkowe wspólne zdjęcie czas zrobić, przegryźć jakąś kanapkę i pędzić z powrotem.

Moja twarz ani fryzura na tym zdjęciu wręcz nie zachwyca, ale jest to jedyne zdjęcie, które zrobiłyśmy wspólne, więc musi być! ;)




Zaintrygował mnie ten ciekawie ostrzyżony krzak. :)

Udało nam się zejść przed zmrokiem, na szczęście. Wylądowałyśmy w Jaworzu, gdzie z podziwem patrzyłyśmy na ogromny księżyc wyglądający zza wzniesienia i do Wapienicy powróciłyśmy stopem, skąd już miałyśmy dalszy transport. Wyprawa zakończona wielkim sukcesem. :)